Recenzje
W poszukiwaniu siebie i wiatru we włosach – Dwór Wiatrów Darii Galant
Powiedzieć o Darii Galant, że jest pisarką, to powiedzieć niewiele. Właściwie nic. Analizując jej pisarskie dokonania należy pamiętać, że to także znana zaklinaczka koni, twórca własnych metod edukacyjnych, poetka, dramaturg, nauczyciel, dziennikarka… Dlaczego jest to takie ważne? Daria Galant to pisarka doświadczona, która nie porzuca swoich pozaliterackich doznań siadając przed pustą kartką papieru. Dała tego wyraz wielokrotnie, ukrywając część własnej duszy i uroku w kolejnych powieściach. Nie można zatem oddzielić tego, co w życiu, od tego, co zamknięte na kartach powieści. A że i w życiu, i w powieści dzieje się wiele, to i wiele można zyskać poznając kolejną powieść Darii – Dwór Wiatrów.
Na okładce znajduje się informacja: „to wielowątkowa powieść o zagmatwanych losach i psychicznych rozterkach obcych sobie ludzi, których niespodziewanie los połączył za sprawą wspólnego domu”. Brzmi banalnie, zbyt banalnie jak na tak pogłębioną i doskonale osadzoną w wiedzy psychologicznej książce. Po przeczytaniu powieści można też dojść do wniosku, że jest to zdanie „nieprawdziwe”, a przynajmniej mylące, gdyż wątek książkowy jest właściwie jeden: poszukiwanie samego siebie. Bo dom, akcja powieściowa, narracja… wszystko podporządkowane jest myśli, która towarzyszy niemal każdemu człowiekowi: jak odnaleźć własną tożsamość? Jak być szczęśliwym nie raniąc innych? Jak przeżyć życie, gdy okoliczności są przeciw nam? Pytania z pozoru zwykłe, jednak w trakcie czytania można sobie uświadomić, że nie oczywiste. We współczesnym, pełnym gonitwy i zabiegania świecie boimy się stawiania takich pytań, jeszcze bardziej lękamy się odpowiedzi. Dlatego ukrycie ich w książce i mądre przeprowadzenie czytelnika przez kolejne etapy lektury/wtajemniczenia jest naprawdę wartościowe.
Książka podzielona została na dwadzieścia cztery rozdziały. Ale tylko cztery z nich mają swoje tytuły. Przy pierwszej lekturze sprawia to wrażenie pewnego chaosu: nie wiadomo, dlaczego niektóre rozdziały zostały wyróżnione, czego właściwie dotyczą te wyróżnienia. Rozdział pierwszy zatytułowała autorka „Irlandia. Prowincja Leinster. Czasy współczesne”, kolejny (trzeci) „Rok później. Grudzień”. Na następny tytuł trzeba czekać nieco dłużej, bo dopiero rozdział ósmy rozpoznajemy jako „Przyjazd Chiary”. Ostatni czytelnik otrzymuje w rozdziale zamykającym: „Irlandia. Hrabstwo Leinster”. Trudno w tych tytułach odnaleźć jakiś klucz, poza jednym – pierwszy i ostatni tytuł tworzą swego rodzaju klamrę – ale o tym za chwilę. Przy kolejnym czytaniu książki odnosi się wrażenie, że omyłkowo umieszczono te nagłówki przy numerach rozdziałów. Stanowią one bowiem doskonałą wskazówkę porządkującą, pokazują w jakich miejscach toczy się akcja utworu, co ważne dla powieści, bo dwa, oddalone od siebie miejsca, są tak mocno do siebie podobne (dlaczego, wyjaśnia lektura powieści), że można by było przeoczyć, w którym z miejsc toczy się akcja powieści. A to z kolei budowałoby poczucie chaosu. Skoro już o niefortunnych wyborach mowa to wypada też dodać, że Dwór Wiatrów zasługuje na nieco lepszą redakcję i staranniejszą pracę typografa. Tę magiczną książkę czytałoby się jeszcze lepiej, gdyby dopieszczono ją edytorsko.
Podczas lektury nowej powieść Darii Galant wciąż powraca skojarzenie z tym, co autorka powiedziała o swojej pracy z ludźmi i końmi: „Jeśli człowiek daje się w życiu odsuwać na bok, koń też go odsunie na bok. I nie ma na to rady, bo pracujemy na zasadzie lustra. Zwierzę to odbija wszystkie nasze emocje i to w krzywym zwierciadle. Pozwala nam to uświadomić sobie ich posiadanie”. Lustro wydaje się istotnym znakiem zarówno w książce, jak i całej działalności powieściopisarki. Lustro i konie. Jeśli mamy problem z własną tożsamością, z relacjami to konie nas nie akceptują. Mamy problem, który należy rozwiązać. A lustro…
„Pokochała lustro. Stało się jej sprzymierzeńcem. Ale ono milczało (…) poczuła kontakt z lustrem. Duchy pochodzące z lustra nie wydawały się dla niej groźne.”, „Lustro zdawało się oddychać, nabierać życia przez powietrze, jakie dostało się w struktury kryształu po usunięciu kurzu. Błyszczało okazale”, „Wieczorem Amelia poczuła nieprzepartą chęć bycia przy lustrze. Dawno go już nie odwiedziła (…) Wiedząc, ze dostęp do lustra jest utrudniony, nie odwiedzała swojego powiernika ostatnio.
Teraz jednak postanowiła to zrobić.
Stanęła naprzeciw zwierciadła, odsuwając zapory – satynę i snopki siana. Jej oczom ukazała się spokojna tafla kryształu. Patrzyła w nie z lubością.
– Jestem już – powiedziała do lustra”.
To tylko kilka fragmentów książki, w których pojawia się lustro. Nawet mniej obeznany w kulturze czytelnik rozpozna ten motyw jako ugruntowany przez baśń o Królewnie Śnieżce, wielokrotnie przetwarzany, zawsze jednak w określonych, bliskich pierwowzorowi ramach. Daria Galant „przepracowuje” temat lustra – z całą pewnością korzystając z własnych doświadczeń terapeuty – dlatego też, z pozoru banalny i w oczywisty sposób rozpoznawalny motyw zaczyna w powieści odgrywać własną rolę. To już nie wróg bądź sprzymierzeniec ale mądry a czasem okrutny demaskator ludzkiego wnętrza. Ludzkiej przeszłości. Bo tak naprawdę o nią w tej powieści chodzi. Utworów o dążeniu do wymarzonego celu, pokonywanie trudności i wreszcie wymarzony happy end w dzisiejszym, zabieganym i chaotycznym świecie potrzebujemy być może, a z pewnością mamy ich sporo do wyboru. Pomysł zaś, by skupić się na wydobyciu na wierzch tego, co kryje się za naszym dotychczasowym życiem, wyborami i ich konsekwencjami na rynku zdecydowanie mniej. W Dworze Wiatrów motyw poszukiwania prawdziwego siebie urzeka najbardziej. Czytelnik ma możliwość stopniowego i powolnego (co jest tu atutem nie do przecenienia) poruszania się po kolejnych częściach utworu, autorka daje mu czas na zastanowienie, odkrywanie, a lustro w pustej już stajni staje się wymownym znakiem, znakiem ostrzegawczym (choć inna lektura, wychwycenie innych akcentów mogą przynieść zupełnie odmienne wioski). Za pomocą lustra, ale nie tylko, został wprowadzony motyw przeznaczenia. Które zawsze – czy tego chcemy czy nie – zależy od tego, co za nami. Psychoterpeutyczne niemal wywody mocno obecne w książce dają tego nieodparty dowód.
Jakich środków używa autorka, by osiągnąć atmosferę spokoju w niepokoju, porządku w chaosie, jasnych konkluzji w z pozoru oderwanych historiach ludzkich? Kluczem jest tu akcentowana wcześniej uważność, w której struktury narracyjne stają się najważniejsze, natomiast akcja zostaje odsunięta na plan dalszy. Nie jest to Joyce’owski strumień samoświadomości, ale na pewno pisarka ucieka od wykorzystywanych chętnie w wielu powieściach schematów: nagłych zmian akcji, suspensów diametralnie odwracających los bohaterów. Daria Galant skupia się raczej na świadomym operowaniu imionami, tworzeniu typów i charakterów ale też niebanalnej historii, nie tworzonej pod wytyczoną z góry tezę. A więc jest raczej spadkobierczynią klasycznej formy pisarstwa, nie popularnych czytadeł. Nie zdradzając do końca treści książki warto zwrócić na jeden – dość znaczący, jak się wydaje – niuans: klamrę o której była mowa wcześniej. Pierwsza i ostatnia część wydaje się zatytułowana niemal tak samo. Jednak zmiana rzeczownika przy nazwie miejsca akcji, z pozoru nieistotna pokazuje, jak bardzo autorka dba o szczegóły, są dla niej ważne, bo to właśnie za ich pomocą zbudowana została najistotniejsza warstwa utworu.
Odejście od prostych schematów, tworzenie własnej, podporządkowanej autorskiej wizji powieści, ucieczka od wymuszonego zaskakiwania odbiorcy nie oznaczają, że czytelnicy zostaną pozbawieni zaskakujących momentów i finałów. Będzie ono szczególnie duże dla tych, którzy pisarstwo Darii Galant znają dobrze. Autorka po raz kolejny napisała powieść nie mieszczącą się jednoznacznie w żadnych schematach, będącą jednocześnie kontynuacją wcześniejszych dokonań, jak i wprowadzającą nową jakość do powieściopisarstwa dwudziestego pierwszego wieku. Czy to możliwe? Czytelnicy muszą przekonać się sami.
Dr hab. Agnieszka Kuniczuk-Trzcinowicz
Wydział „Artes Liberales” Uniwersytet Warszawski
Wyd. „Czarna Perła”, Warszawa 2005, s.408
Opinia o powieści Darii Galant pt. Południca
Powieść Południca odznacza się kunsztowną strukturą gatunkową: żywa fabuła przechodzi niezauważalnie od rozbudowanej sekwencji romansowej, nasyconej barwnymi watkami obyczajowymi, do gęstniejącego mroku świata gotyckiego, ukazanego w eleganckim stylu Daphne du Maurier jako autorki Rebeki i Ptaków. Perfidne, ukryte działania „łotra gotyckiego” harmonizują tu z grozą przywołanych przez wiejską społeczność duchów i zjaw. W tym świecie młoda, piękna i utalentowana dziennikarka, znalazłszy się w roli „niewinności uciśnionej”, broni rozpaczliwie swojego życia.
Dzięki różnorodności gatunkowej powieść posiada wiele odmiennych tonacji. Współtworzą one zabawne scenki z życia redakcji pisma kobiecego, urzekające obrazy fascynacji miłosnych, jazdy konnej na oblodzonych drogach, guseł i wróżb wiejskiej wiedźmy, pożaru dworu i stadniny itp. Powieść zachowuje przy tym w pełni spójność wewnętrzną. Dzieje się tak dzięki świetnie opanowanej przez autorkę sztuce pisarskiej. Wartka narracja, prowadzona przy pomocy krótkich zdań, broni czytelnika przed znużeniem. Rzeczowym informacjom o zdarzeniach towarzyszy gama odczuć i nastrojów. Narrator, w właściwie należałoby powiedzieć narratorka- ze względu na swoiście żeńską spostrzegawczość- dysponuje wielkim bogactwem waloryzujących epitetów, oryginalnych, zaskakujących sentencji, także ujęć metaforycznych, które niespodziewanie przywołują stylizację poetycką, realizującą się niekiedy w oddzielnych niedużych wierszach, przypominających, że autorka jest także poetką. Narrator potrafi przy z tym z dużą łatwością, niemal spontanicznie, wpleść w swój tekst żywe dialogi bohaterów, mocno zindywidualizowane, jako że każdy z tych bohaterów posiada odrębną, niepowtarzalną osobowość. Owe właściwości tekstu powodują, że zbudowane na dialogach scenki dynamizują akcję i nie dają czytelnikowi odłożyć książki na później.
prof.dr hab. Tadeusz Żabski
Uniwersytet Wrocławski
Pożądana Południca czyli bez strachu o powieści Darii Galant
Współczesna literatura to worek bez dna, w którym można odnaleźć wszystko, co nam przyjdzie do głowy. Worek ten jest pełen, ale nie zawsze uda się z niego wyłowić coś wartościowego. O ile wiele w nim dobrych utworów z gatunków popularnych powieści kryminalnych, a nawet można by wyłowić coś z gatunku postmodernistycznych „powieści w powieści”, to trudno wyciągnąć z tego przepastnego torbiska wartą choćby przejrzenia powieść o miłości. Ostatnia, godna zapamiętania, nosiła tytuł Miłość w czasach zarazy i była autorstwa Marqueza. Tak naprawdę nie liczyłam, że ktoś może napisać coś o miłości i będzie to można bez wstydu położyć obok tej, moim zdaniem, najpiękniejszej książki świata.
A jednak…
Daria Galant stworzyła powieść niepowtarzalną i piękną zarazem.
Uprzedziwszy czytelnika, że może mieć do czynienia z rzeczywistością kreowaną na wzór leśmianowski (tak mnie przynajmniej kojarzył się tytuł), zabrała się do swojej pracy z całą mocą wyobraźni, poetyckiego polotu i, co piszę z satysfakcją, całkiem niezłym pomysłem w głowie.
Szukając na początkowych stronach klimatu zapamiętanego z poezji Leśmiana, pomyślałam, że moje pierwsze skojarzenie wywołane tytułem powieści nie były właściwe.
Nawet powstał w mojej głowie taki plan, że wobec tego nie warto czytać dalej, bo o żadnym klimacie związanym z bladą kobietą idącą przez pola nie ma mowy. I w tym momencie się okazało, że takie rozwiązanie nie wchodzi w rachubę. Powieść, choć rozwijająca się w kierunku przez mnie niespodziewanym, nie dała się odłożyć na półkę. Tak, jakby przykleiła się do mojej głowy i nie miała zamiaru stamtąd odejść. Nie było już mowy o żadnym porzuceniu czy odkładaniu. I choć jeszcze wcale nie przypominała Leśmiana- już mnie urzekła i „zaczarowała”. Krótka analiza wykazała, że pociąga mnie słowo, po mistrzowsku prowadzące przez kolejne sceny i wydarzenia. Bogate, można powiedzieć „mięsiste”- pełne znaczeń i gry z czytelnikiem. Dialogi, które miały w sobie jakąś niewidzialną i ponadnaturalną magię. Wtedy przyszedł mi na myśl inny, ulubiony w czasach studenckich, autor. Witkacy- cisnęło się na moje usta i krążyło w moich myślach. Znam to z jego powieści. Intelektualnie przesycone dialogi, akcja rozwijająca się jakby standardowo, banalnie niby, ale każdą przeczytaną linijką wyczuwalna jest tajemnica. Tajemnica, która rośnie, pęcznieje i rozkwita. I wtedy Witkacy bierze się pod ramię z Leśmianem, obecni niby, ale już ustępujący miejsca nowej wizji, patronujący jej i obserwujący z boku, jak dobre duchy krążące nad treścią całego przedsięwzięcia. A na plan pierwszy wychodzi w pełnej krasie nie blada wcale, ale roziskrzona różnorodnymi barwami talentu i pomysłów Daria Galant. Autorka, której udało się połączyć najlepsze polskie osiągnięcia z własną wyobraźnią i talentem.
W jej powieści odnajdzie coś interesującego każdy, kto ceni błyskotliwy styl i inteligentne pomysły. Ale też wszyscy miłujący folklor i jego barwy. Bo trudno jednoznacznie mówić o „Południcy”. Nie jest to, zgodnie z najświeższymi trendami w literaturze, książka gatunkowo jednolita. Tajemniczość rodem z Witkacego i nieokreśloność oraz powab pachnącej leśmianowskiej łąki- to tylko niektóre klucze do interpretacji tej książki.
Ale nie to stanowi największy atutu tej powieści. Najbardziej chyba jednak urzeka gotycka wizja miłości- takiej prawdziwej i na całe życie, uczucia tak silnego, że nawet inne, piękne i silne uczucie nie jest w stanie wymazać z pamięci. Miłości niszczącej, ale także oczyszczającej. Autorka przedstawia miłość taką, jaka jest naprawdę- uczucia przewyższającego wszelkie inne doznania, tak pięknego i delikatnego, że można je równie szybko zyskać, co stracić. To książka do refleksyjnego czytania. Takiego na ciepłe wieczory przy świecach, gdy migoczące ogniki dodają głębi każdemu przeczytanemu słowu, a po pewnym czasie można zatracić granicę między fikcją a rzeczywistością.
I to zakończenie, ten epilog, który krzyczał z kart powieści- odsapnij, uspokój się trochę, bo jeszcze może się coś wydarzyć, czymś możesz zostać zaskoczona. I rzeczywiście.
Ostatnie słowa, kilka linijek zaledwie, a już wychyla się z ich czarnych główek biała, tajemnicza południca, która zdaje się szeptać: „nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Przygotuj się, wrócę”. I z tą nadzieją pozostawia czytelnika. Powraca tylko pytanie- kiedy?
Ta książka powinna zawierać na okładce ostrzeżenie: „Uwaga, grozi wciągnięciem”.
Agnieszka Kuniczuk-Trzcinowicz
Uniwersytet Wrocławski, maj 2006 r.